Jako dziecko Zamojszczyzny był więźniem obozu hitlerowskiego na Majdanku, później został wywieziony do Niemiec. Tylko szczęście umożliwiło mu powrót do Polski. Od blisko 50 lat mieszka w Zgórsku – to część historii Stanisława Markowicza ze Zgórska. W dniu 16 grudnia 2016r. korzystając z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia Pana Stanisława odwiedził Piotr Żołądek – prezes Zarządu Powiatowego Polskiego Stronnictwa Ludowego w Kielcach, składając najlepsze życzenia bożonarodzeniowe w imieniu własnym oraz Adama Jarubasa – prezesa Zarządu Wojewódzkiego Polskiego Stronnictwa Ludowego w Kielcach, Marszałka Województwa Świętokrzyskiego. W odwiedzinach towarzyszyli mu: Paweł Gratka – Prezes Forum Młodych Ludowców województwa świętokrzyskiego oraz Artur Armata i Damian Żelazny – członkowie Stowarzyszenia „Tradycja i Nowoczesność”.
Nie sposób na kilku stronach omówić historię tego niesamowitego człowieka. Niemniej jednak chcemy, chociaż w niewielkim stopniu, przybliżyć czytelnikom jego historię oraz liczne dokonania.
Stanisław Markowicz urodził się 10 maja 1936 roku w Aleksandrowie koło Biłgoraja. Trafił do obozu hitlerowskiego na Majdanku będąc w pierwszej klasie.
– Z mojej rodziny do obozu trafiłem ja, 3-letnia siostra Marysia, mama Marianna i jej dwie siostry. Niemcy zostawili we wsi tylko starców, którzy byli przykuci do łóżek – wspomina pan Stanisław. – Marysia nie przeżyła obozu. Zmarła na rękach mamy. Mama przeżyła Majdanek. Tato służył w kawalerii. W 1943 roku podczas robót przymusowych dostał zapalenia stawów, płuc i zmarł. Kopał rowy w wodzie. Pan Stanisław spędził w Majdanku 4 miesiące i trafił do szpitala. Było tam 1200 dzieci. Codziennie umierało 15-30 dzieci. Dzieci dostawały zastrzyki w ramię i pośladki – nie wiadomo dlaczego. – Pewnego dnia mama przyszła się ze mną pożegnać. Wywozili ją do Niemiec. Złapałem ją i nie puściłem. Żandarm, który ją pilnował chyba musiał mieć dzieci, bo widząc moje przywiązanie do mamy pozwolił, bym pojechał razem z nią. Wywieźli nas do miejscowości Belleburg. Tam mamę zatrudnili u gospodarza, którego syn służył w SS.
Gospodarz miał zły charakter. Mówił „Polen – alle schweine” – Polacy wszyscy świnie. Ale miał dobrą żonę i teścia. Teść mnie dokarmiał potajemnie. Mama pracowała w polu, musiała doić 4 krowy, karmić świnie, a ja zaganiałem krowy. Zimą mama chodziła do fabryki zbrojeniowej. Gdy syn gospodarza został zabity w Łodzi, przez 2 dni nie dostawaliśmy nic do jedzenia – opowiada pan Stanisław. – W Niemczech byłem u pierwszej komunii.
W maju 1945 roku Polacy i Amerykanie przyjechali po nas. 31 października 1945 roku dotarłem do Szczecina, a potem do rodzinnego Aleksandrowa. Mama jeszcze w Niemczech wyszła ponownie za mąż. Ponieważ ojczym bał się o swoje życie, gdyż zapisał się do ORMO, wyjechaliśmy w jego rodzinne strony do Chełmiec k. Oblęgorka z całym dobytkiem. Tam żyłem do 1952 roku. Ojczym miał twardą rękę, dlatego uciekłem z domu do piekarni na ulicy Kilińskiego w Kielcach. Pracowałem po 15-16 godzin na dobę. Piekliśmy chleb dla wojska. Pracowałem tam do 1958 roku. W piekarni zaliczyłem wojsko. Z Kielc przeszedłem do piekarni GS w Chęcinach. W 1959 roku ożeniłem się z Janiną. Mamy dwie córki: Jolantę i Teresę oraz syna Zdzisława. W 1962 roku Pan Stanisław Markowicz kupił działkę w Zgórsku i tu się pobudował. -W nagrodę za pieczenie chleba dostałem pieniądze, za które kupiłem 7 kur. Kury zacząłem hodować w suterenie. Po roku powiększyłem hodowlę do 60 kur. Potem pobudowałem pierwszy kurnik. Powstał dom i drugi kurnik. Szło dobrze, zarabiałem na jajach wylęgowych. W najlepszym okresie miałem 2500 kur i około 1700 jaj dziennie – uśmiecha się Pan Stanisław. W 1973 roku Wydział Rolnictwa i Leśnictwa Wojewódzkiej Rady Narodowej przyznał Panu Stanisławowi Markowiczowi tytuł mistrza w zawodzie „Hodowca drobiu”. Pan Stanisław hodował kurczaki brojlery, rocznie hodowla osiągała rozmiary do 60 tysięcy kurczaków. W 1999 roku, podczas wizyty w Niemczech w Belleburgu, na skutek wspomnień, Pan Stanisław dostał zawału serca. Uratowano go w niemieckim szpitalu. – Mam lęk poobozowy, dlatego dostałem III grupę jako inwalida.
Pan Stanisław Markowicz mimo swego wspaniałego wieku aktywnie działa w licznych związkach i organizacjach, m.in. w Związku Inwalidów Wojennych RP, Polskim Związku byłych Więźniów politycznych, Hitlerowskich Więźniów Obozów Koncentracyjnych, a także w Stowarzyszeniu „Więźniów – Byłych Dzieci Hitlerowskich Obozów Koncentracyjnych”. Mimo licznych obowiązków Pan Stanisław znajduje czas na swoją pasję jaką są pszczoły. Pasiekę prowadzi od 1964 roku, z roku na rok powiększa swoją hodowlę, obecnie ma 40 uli. – Bardzo lubię pszczoły, sprowadziłem miodne i łagodne owady. Za to też otrzymuję dyplomy i odznaczenia ze związku pszczelarskiego – wspomina Pan Stanisław.
Na koniec spotkania Pan Stanisław podziękował za pamięć i miłe odwiedziny, gdyż jak sam stwierdził potrzeba wielu owocnych działań, by pamięć o męczeństwie Polaków w obozach hitlerowskich pozostała na trwale w świadomości kolejnych pokoleń.
Wysłuchali: Piotr Żołądek, Paweł Gratka, Artur Armata i Damian Żelazny.